czwartek, 26 czerwca 2014

Jak było w Warszawie?

Witajcie!
Tak jak obiecałam, czas na relację z pobytu w Warszawie.
  Wyjechałyśmy z mamą o północy. Powiem Wam, że nocne jeżdżenie pociągami, to jedna wielka porażka. Tak jak kiedyś umiałam spać, tak teraz nie potrafię. W ogóle w tamtą stronę jakiś chłopak dosłownie na mnie leżał, więc ogólnie było niewygodnie. Na miejscu byłyśmy po 06:30 rano. Potem udałyśmy się na stację metra, oczywiście po drodze mama musiała narobić pełno zdjęć. Kiedy w końcu dojechałyśmy metrem na Młociny, cokolwiek to jest, autobusem 708 pojechałyśmy na przystanek Sokołowskiego. Szczerze mówiąc, tak nierozgarniętego kierowcy to ja dawno nie widziałam. Mama się go pyta, czy bilet, jako dla mnie jest za darmo, on nie wie. Czy jedzie do Lasek? Też nie wie. No ale mniejsza. Jak dojechałyśmy, to chyba z godzinę krążyłyśmy po terenie ośrodka, zanim dotarłyśmy do "Jabłonek". W środku przywitała nas pani od niemieckiego, a pierwszą osobą, na którą się natknęłam była Kasia. Myślałam, że mi rękę zmiażdży, tak mnie ścisnęła :D Potem przyszedł historyk, mąż ich pani dyrektor, zabrał mnie i mamę do jakiejś sali. Generalnie rzecz ujmując, potem była papierologia i rozmowa wstępna. Chyba poszło mi całkiem dobrze. Tak sądzę. Wszyscy są tam naprawdę bardzo mili. A potem sięzaczęło. Gdy wyszłam, otoczyły mnie Iza, Kasia i zapowiedziały ich pani psycholog, że jeśli nie zostanę przyjęta, to ci, którzy się tym zajmują będą mieli z nimi doczynienia. A poza tym byli Kamil i Mateusz, poznałam Alę, Olę, Paulinę... Klaudię i nie wiem kogo jeszcze. A ile się naśmiałam, to się nie da. Dziwię się, że mnie szczęka nie boli, tylko nogi, od tego późniejszego łażenia po Warszawie, bo nie miałyśmy co robić, a pociąg miałyśmy za dwadzieścia pięć jedenasta. Mama co prawda spotkała się ze swoją znajomą, ale... sami wiecie jak to jest. Znaczy bardzo fajna kobieta, nie powiem. Wiecie, że wczoraj po raz pierwszy od wielu lat zjadłam zupę owocową? Generalnie to ja jej nie lubię, ale ta była na zimno, znaczy bo ostygła, więc dało się zjeść, a poza tym byłam głodna. Chociaż i tak zjadłam mało, emocje mnie trzymały i w ogóle, adrenalina, więc nawet nie czułam zmęczenia. Przy pożegnaniu chciało mi się płakać. Serio. Czułam się... Znaczy, żałowałam, że muszę jechać. Ale mam nadzieję, wierzę, że wrócę tam w wrześniu i że to będą wspaniałe dwa lata. W domu byłyśmy przed piątą nad ranem, nogi to mnie bolą jak nie wiem, przespałam prawie cały dzień, ale nie żałuję. Jestem taka szczęśliwa, było tak wspaniale. Nie wiem już, co mam mówić, pisać. Dzięki wszystkim za wszystko, było genialnie, wspaniale, niesamowicie, super, cudownie, pięknie, wyśmienicie, świetnie, mega, bosko. No, dobra, bo mi się określenia kończą hehe.
Trzymajcie się.
Pozdrawiam czytelników.
J.
Ps. Prawie bym zapomniała. W powrotnąstronę na dworcu Centralnym poznałyśmy taką panią z małym jorkiem. Koko on się wabi. Wiecie jaki śliczny i słodki? Jeejku. Jechał w tym samym wagonie co my, tylko w innym przedziale, ale niedaleko od nas, nad ranem żegnałyśmy się z tą panią i z nim. Było naprawdę fantastycznie. Jedyne, na co mogę narzekać, to na brak dostosowania do osób niewidomych. Sygnalizatorów świetlnych dźwiękowych brak, a pomiędzy pociągiem a krawężnikiem była tak duża przestrzeń, że mało brakowało, a bym wpadła. Toż ja nie mam takich długich nóg. Powiedziałam, że napiszę do prezydenta w tej sprawie.
  To na serio na tyle, trzymajcie się.

1 komentarz:

  1. Naprawdę super, że Ci się podobało. Nigdy nie byłam w Warszawie. Zazdroszczę.☺

    OdpowiedzUsuń