Nie wiem ile napiszę z racji późnej pory, ale mrże chociaż kilka słów.
Piszę z iPada, bo w laptopie coś net nie chce chodzić, ale to nieważne.
Jedenastego listopada oglądałam film pod tytułem "Katyń" i możecie wierzyć lub nie, ale płakałam jak dziecko. Ja naprawdę jestem wyrozumiała, ale tego jak ci ludzie zostali zamordowani, tak brutalnie, bez serca nigdy nie zrozumiem. Tak jak powiedziałam, ja jestem wyrozumiała, ale tego nie zrozumiem. Tak samo jak nie zrozumiem faktu, że młeda szesnastoletnia dziewczyna, która niczemu nie zawiniła została zabita przez rosyjskiego żołnierza na początku I wejny światowej. I za co? Za to tylko, że broniła swoją czystość, za to, że nie dała się zgwałcić. To boli, strasznie boli. Nie pojmuję jak ludzie - i w tamtych czasach i dziś - mogą być tacy okrutni, megą mieć w sobie tyle nienawiści. Przecież to nie tylko boli mnie... Nas... Tak sobie myślę, może pójdę na za wysokie tory, ale... co musiał, musi czuć Bóg? Pan Jezus, który patrzy na to wszystko z góry? Przecież... On umarł za nasze grzechy. I za co to wszystko? Za co? Mówiąc o tej dziewczynie, miałam na myśli błogosławioną Karolinę Kózkównę. Nie wiem, czy ktokolwiek z moich czytelników coś o niej słyszało. Jeśli nie, polecam się zagłębić w tą niezwykłą historię.
To chyba na tyle. Przepraszam za te refleksje, ale nie umiałam się powstrzymać.
Pozdrawiam bardze serdecznie.
A.