niedziela, 23 sierpnia 2015

K.N.N 2015

Witajcie.
Zanim przejdę do opisu, to może rozszyfruję, co to jest K.N.N. Jest to nic innego jak Kolej Na Niewidomych. Wyprawa ta jest organizowana przez mojego najlepszego przyjaciela, dla którego dałabym się pokroić, gdyby było trzeba, Bartka, a który ma pierdzielca na punkcie kolei. Myślę, że gdyby nie ten fakt, ta akcja wcale by nie miała miejsca. Na czym polega K.N.N? Na podróżowaniu pociągami, jak sama nazwa wskazuje, z punktu A do punktu B. Nocą się podróżuje, a w dzień się zwiedza. Znaczy, generalnie, bo nie zawsze tak wychodzi. Co to ma na celu? Interpretować można różnie. Kolej Na Niewidomych, czyli niewidomi też mają prawo, niewidomi mogą, ograniczenia ich nie dyskryminują. Pokazujemy, gdzie są niedogodności tudzież niedostępności na dworcach, czasami chyba nawet korzystają z tego i coś pozmieniają, jak im powie się, co, gdzie i jak. No, generalnie, akcja jest szalona, ale to nie oznacza, że nie do przeżycia, bo do przeżycia jak najbardziej. Naprawdę, jest o czym opowiadać. A jako, że jest o czym opowiadać, to może przejdę do rzeczy.

Wszystko zaczęło się piętnastego sierpnia. Zebraliśmy się w osiem osób, z Bartkiem włącznie oczywiście, o godzinie 08:30 na Dworcu Centralnym, gdzie  wsiedliśmy w pociąg do Lublina. W ogóle z Pauliną, z koleżanką się wkurzyłyśmy, bo jak wcześniej jechałyśmy do Arkadii na zakupy, czy gdzieś, tramwaj przyjeżdżał od razu, a tamtego dnia czekałyśmy dobre piętnaście minut, zanim łaskawie się pojawił, więc na zbiórkę zdążyłyśmy na styk. W Lublinie poszliśmy zwiedzić Skansen Lubelski, w którym ja osobiście byłam po raz drugi, co skłoniło mnie do sentymentalnych wspomnień i rozczulenia się. W Skansenie naprawdę było fajnie, polecam pojechać wszystkim, którzy nie bli. Po zwiedzeniu Skansenu, jeszcze przy okazji trafiliśmy na panią z Radia Lublin i Bartek udzielił wywiadu na temat naszej akcji. Cóż, jak się ma kamizelki z napisem Kolej Na Niewidomych, to trudno się nie rzucić w oczy mediom. :) My też tam coś powiedzieliśmy, ale Bartek wypowiedział się najbardziej i najwięcej. :) Po przejściu przez Skansen poszliśmy na takie dobre, pyszne, naprawdę pyszne pierogi ruskie. Jak o nich teraz piszę, to mi ślinka cieknie. Najlepiej, jako że ja jadłam je po raz drugi i generalnie, zakochałam się w nich od pierwszego zasmakowania, no to pytam Bartka, czy mam się wypowiedzieć na ich temat, bo on pytał resztę ekipy, czy im smakuje. A on do mnie mówi tak:
- Ty się zajmij jedzeniem.
Rozwaliło mnie to hahahaha. Po pierogach przeszliśmy przez miasto, bo był Jarmark Jagielloński. Było naprawdę fajnie, jacyś ludzie grali, to tu, to tam, no i generalnie. Potem udaliśmy się na pociąg do Gdyni. Właściwie, to na Hel. Znaczy mieliśmy jechać do Gdyni, ale w pociągu uznaliśmy, że skoro pociag jedzie na Hel, to zrobimy dopłatę i pojedziemy na Hel. To była najdłuższa podróż w mojej karierze pociągowej, 11 i pól godziny. Na Helu byliśmy cztery po ósmej. Najpierw udaliśmy się na plażę. Mieliśmy w planach się wykąpać, ale po pierwsze, była zimna woda, a po drugie nikomu się nie chciało i w końcu skończyło się tak, że porozkładaliśmy się na ręcznikach i posnęliśmy, dosłownie. Potem poszliśmy na obiad, ja jadłam pijaną karkówkę z pieczonymi ziemniakami i warzywami. Dobra sprawa. A pijana, dlatego że ją chyba winem zalewają, czy coś. Naprawdę była pyszna. Potem połaziliśmy po straganach, chciałam coś nawet znaleźć dla siebie, ale bez kasy to tak dziko trochę, więc odpuściłam. Następnie udaliśmy się na statek Rubin, chyba tak on się nazywał, poprawić powinien mnie organizator, o ile tu zajrzy i przeczyta, jeżeli napisałam błędnie, którym popłynęliśmy do Gdyni. Na miejscu było gnanie na Dworzec na Pendolino do Krakowa. To właśnie wtedy miałam okazję po raz pierwszy przejechać się tym środkiem transportu. Generalnie uważam, że Pendolino naprawdę nie jest złe. Wygodne, ciche, nawet odpowiednią klimę ma, lecz posiada jedną podstawową wadę. Jest bezprzedziałowe, co jest ogromną wadą, czego przykładem będzie historia, którą przytoczę niedługo. W Krakowie byliśmy późnym wieczorem, więc nie bardzo było co robić. Poszliśmy do KFC, gdzie zjedliśmy coś, mnie na dodatek było słabo, więc generalnie musialam zjeść coś, trochę mi się zrobiło lżej. Potem połaziliśmy po mieście, nawet dotarliśmy do jakiejś fontanny, gdzie sobie usiedliśmy. Ale tam to była masakra. Byli jacyś ludzie, nie Polacy nawet, którzy... Ja nie wiem, co oni brali, ćpali, w każdym razie mieli jakiś ogólny brecht, a jeden koleś stanał sobie na wysepce, która jest w fontannie, czy jakoś tak i się zwalił z niej. Oni to jeszcze filmowali. Znaczy, generalnie rzecz ujmując, z boku to faktycznie wyglądało śmiesznie, ale jakby mu się coś stało, to za fajnie by nie było. Pociag mieliśmy mieć za osiem czwarta, ale nam się dobre czterdzieści minut opóźnił, więc na dworcu już wszyscy byliśmy tak zmęczeni, że przymknęliśmy na trochę oko, bo na dłuższą metę się nie dało.
Siedemnastego znaleźliśmy się w Sanoku. Mieliśmy jechać kolejką Woskotorową, ale nie zdążylibyśmy, dlatego też pojechaliśmy do Polańczyka (chyba tak ta miejscowość się nazywa) na traktociąg. Znaczy ja to tak nazwałam, bo to się nazywa jakoś inaczej. W każdym razie jest to kolejka z wagonikami zrobiona z traktora. No, coś w tym stylu. Oczywiście w Sanoku nas zalało, znaczy tak padało, że wszystko było mokre. Dawno nie widziałam takiej pięknej ulewy.  Z Sanoka pojechaliśmy do Poznania, ale to była dziwna podróż. Najpierw z Sanoka do Krakowa, z Krakowa do Warszawy i z Warszawy do Poznania. To chyba z Warszawy do Poznania była akcja z panią z Pendolino. Już wyjaśniam, o co chodzi. Chłopacy, przy zakupie biletów, usilnie prosili, żebyśmy byli jak nabliżej siebie, ale niestety się nie dało. Z reguły nie ma problemów, przynajmniej nie było i jak prosiliśmy, że chcemy być razem, bo jesteśmy grupą, ludzie ustępowali miejsca i się przesiadali. Tutaj podobna sytuacja. Bartek z kolegą proszą, żeby się pani jedna przesiadła, bo oni mieli miejscówki strasznie z przodu, więc tak trochę dziko. Na co pani odpowiada, że ona z synem rozdzielić się nie może. Myśleliśmy, że to jakiś berbeć, czy coś. Jakież było nasze zdziwienie, kiedy okazało się, że ten chłopak ma szesnaście lat. A ona go jeszcze ciasteczkami karmiła. No normalnie masakra do potęgi entej. W Poznaniu mieliśmy iść do Muzeum Broni Pancernej, ale z racji, że nikt nie znał Poznania nie bardzo nam to wyszło i po praiwe 3-kilometrowym spacerze uznaliśmy, że nam się nie chce już łazić i wracamy na Dworzec. Z Poznania udaliśmy się do Wrocławia, a że też było bardzo późno i następny pociag mieliśmy za zaledwie dwie godziny, to udaliśmy się do restauracji Spiż na bardzo dobre piwo. To znaczy tak twierdzą ci, którzy próbowali. Ja odmówiłam z racji bólu żołądka. Heh, w ogóle z Wrocławiem jest śmieszna historia. Bo taksówki odbierały nas z Placu Solnego, to nawet chyba był Ofiar Męczenników jakichś tam, chyba Katyńskich. A jeden z naszych znajomych, zamiast powiedzieć Katyńskich, powiedział Ofiar Kaczyńskich. Wszyscy strasznie się śmialiśmy. Po Wrocławiu była Warszawa i Olszynka Grochowska, gdzie dzięki uprzejmości Spółki PKP Intercity mogliśmy zwiedzić lokomotywownię i generalnie, nawet częsć grupy mogła się przejechać lokomotywą EP-07, o ile pamiętam dobrze, proszę o jakąś poprawkę, bo już zgłupiałam w tym momencie, czy to EP-07, czy EP-09, ale tylko część, bo maszynista musiał uciekać do pracy. Mnie się to niestety nie udało, ale mam nadzieję, że uda się w przyszłym roku. Poza tym widzieliśmy lokomotywę EU-44 i EP-05, ale tą drugą tylko z zewnątrz, nie od środka. Swoją drogą, ciekawe, czy nadawałabym się na maszynistkę. Nie sądzę. :) No, a na sam koniec rozjechaliśmy się do domów.
Podsumowując, wyjazd był bardzo udany, było bardzo dużo śmiechu, zabawy i mimo ciężkich warunków, to osobiście polecam wszystkich tą przygodę, uważam, że warto, bo to jest naprawdę prawdziwa rozrywka i odskocznia od codzienności.
Już nie mogę się doczekać, co będzie za rok. A czuję, że za rok będzie, oj będzie się działo. :))
Pozdrawiam wszystkich czytelników bardzo serdecznie.
Nastawiona kolejowo. :)
P.S. Na przyszłość muszę chyba zapisywać podstawowe informacje na temat lokomotyw, kolei i w ogóle, bo jak przychodzi co do czego, to nic nie pamiętam. A czasmi to by się jednak przydało, jak widać na obrazku powyższym. :)
Na koniec, tak jak obiecałam, wklejam poniżej linka do relacji z Radia Lublin, bo oczywiście, moja sklreoza, prawie bym zapomniała.

http://moje.radio.lublin.pl/kolej-na-niewidomych-pociagiem-zwiedzic-prawie-cala-polske.html