Witajcie.
Bardzo dawno tu nie pisałam. Tak dawno, że można by mnie oskarżyć o zawalenie bloga na amen. Ale to nie tak. Brak chęci, brak czasu... Wszystko jakoś się ze sobą połączyło.
Od czego powinnam zacząć? Może od tego, że zdałam egzamin, z tylkoinformatyki, teorię na 85 procent, o ile pamiętam, a praktykę chyba na 96, chociaż tego pewna nie jestem, no i chyba nie uwierzę, dopóki nie zobaczę tego na dyplomie, więc nie popadajcie w euforię, jeśli to przeczytacie.
Po drugie mieszkam w Warszawie, właściwie od czerwca, no i zasadniczo, dobrze mi z tym. Moje życie na dobre się poukładało, chociaż były różne przeciwności losu, ale o nich pisać nie warto. Jestem szczęśliwa, że to wszystko się porozwiązywało. Że jestem tu, gdzie jestem, chociaż... czasami tęsknię za jakąś wioską, za ciszą, za spokojem, za chwilą odetchnienia... Ale chyba nauczyłam się sobie z tym radzić.
No i to chyba na tyle ode mnie, jeśli chodzi o tą chwilę. Może jak coś się ciekawego wydarzy, to napiszę.
Postaram się wrócić do regularnego pisania.
Pozdrawiam wszystkich czytelników bardzo serdecznie. :)
Moje życie czyli jak to właściwie jest
niedziela, 18 września 2016
wtorek, 1 grudnia 2015
"Po prostu bądź"
Witajcie. Po długiej przerwie przyszedł czas na nowy wpis. Opowiadanie świeżo skończone. Mam nadzieję, że się Wam spodoba.
Pozdrawiam.
Pozdrawiam.
„Po prostu bądź"
Prolog
- Jak mogłeś to zrobić! -
krzyczałem na chłopaka stojącego przede mną. - Wiesz, co narobiłeś? Ona może
umrzeć! Z twojego
powodu!
Nie panowałem nad złością,
która mną zawładnęła. Lily walczyła o życie, a on... A jego to nie obchodziło.
- Nie chciałem, żeby tak wyszło
- Jordan spojrzał na mnie. - Nie wiedziałem, że...
- Czego nie wiedziałeś? Pytam
się, czego! Tego, że Lily cię kocha? Że jest w stanie... Że była w stanie
poświęcić dla ciebie
wszystko? W takim razie marny z ciebie obserwator.
Po tych słowach odwróciłem się.
Byłem wściekły. Jak cholera wściekły. Znałem Lily krótko, lecz na tyle, by
stwierdzić, że nie zasłużyła na takie potraktowanie. On nie miał prawa jej tak
skrzywdzić, a mimo to dokonał tego przestępstwa. Tak, to było przestępstwo.
- Przepraszam - usłyszałem.
Nawet się nie odwróciłem.
Przepraszam to zdecydowanie za
mało. Tu było trzeba czegoś więcej. Ale czy kiedyś będzie to "coś
więcej"? Tego nie wiedział nikt. Wszystko było zależne od tego, czy Lily
przeżyje. A ona wciąż walczyła. Walczyła uparcie i wytrwale. Walczyła, bo miała
w sobie siłę, o jaką bym jej nie podejrzewał.
Część I
- Kochanie, idziesz? -
zapytałam, wchodząc do pokoju.
Miałam na sobie spódniczkę, a
włosy opadały mi na ramiona. Oczy pomalowałam delikatnie, to samo zrobiłam z
ustami. Mieliśmy iść razem na szkolną dyskotekę.
- Tak, skarbie, już idę -
odpowiedział, lecz nie był już taki chętny jak dwa tygodnie temu.
- Wszystko w porządku? -
podeszłam do niego. - Martwisz się czymś.
Stwierdzenie, nie pytanie.
- Wydaje ci się, kochanie -
odparł. - Jesteś przewrażliwiona.
Skinęłam głową, lecz wcale mnie
to nie przekonało. W głębi serca czułam, że coś jest nie tak. Nie patrzył mi w
oczy, gdy zaprzeczał mojemu spostrzeżeniu.
- Nie wierzę w to - oznajmiłam
w końcu.
- Mówię ci, że przesadzasz.
Chodź, bo się spóźnimy.
Ujął mnie za rękę, nawet na
mnie nie patrząc. Zabolało, lecz nie odezwałam się ani słowem. Po jakimś czasie
dotarliśmy na miejsce.
- Lily, Jordan! - zawołała
Caroline, podbiegając do nas. - Nareszcie jesteście!
- Lily, jak ślicznie wyglądasz!
- zawołał Louis, patrząc na mnie. - Jak gwiazda, słowo daję!
- Dzięki - uśmiechnęłam się,
starając się za wszelką cenę zachować dobrą minę do złej gry.
Louis był pierwszą osobą, która
w dniu dzisiejszym powiedziała mi, że ładnie wyglądam. Tylko dlaczego on, a nie
Jordan? Naprawdę mnie to zabolało.
- Wszystko OK, maleństwo? -
zapytała Caroline, pochylając się w moim kierunku.
- Jasne - odpowiedziałam.
- Jordan w ogóle na ciebie nie
patrzy - zauważyła.
Więc nie tylko ja to widziałam.
Zaczynało się robić bardzo
niebezpiecznie.
- Wiem - odparłam. - A wiesz,
co jest najgorsze? Że nie chce mi nic powiedzieć. Twierdzi, że jest wszystko w
porządku, podczas gdy ja czuję, że jest zupełnie inaczej.
Moją twarz wykrzywił grymas,
lecz szybko się opanowałam.
- Ale nie ma co gdybać. Mam
nadzieję, że w końcu pęknie. Zatańczymy?
- O nie, moja droga - przed
nami zmaterializował się Louis. - Ty idziesz ze mną.
Nie zaprotestowałam. Lubiłam
go. Był przystojny. Szczupły, wysoki... Podobny do chłopaka z moich marzeń.
Kiedy zaczęło się "Nothing's Gonna Changed My Love For You" poczułam
jak przyciąga mnie do siebie. Pozwoliłam mu na to. Przez jakiś czas tańczyliśmy w milczeniu.
- Jordan w ogóle nie zwraca na
ciebie uwagi - stwierdził.
- O nie! - jęknęłam. - Więc ty
też?
- Co ja też? - zdziwił się.
- Ty też to zauważyłeś -
powiedziałam. - Jesteś drugą osobą, która mi to mówi. Mało tego. Jesteś drugą
osobą, która nie mówi mi niczego
nowego.
- Wiesz dlaczego tak jest? -
zapytał.
- Myślisz, że gdybym wiedziała,
tańczyłabym teraz z tobą? Nie, Lou, nie wiem, ale mam nadzieję, że w którymś
momencie życia się dowiem. Nie dam rady żyć w takiej niepewności.
Westchnęłam. Dostrzegłam
spojrzenie chłopaka, pełne zrozumienia i współczucia.
- Niezależnie od tego, co się
stanie, pamiętaj, że masz nas - mnie, Rose, Caroline. Nie martw się, razem damy
radę.
- Dziękuję - uśmiechnęłam się blado.
Po jakimś czasie usiedliśmy.
Odetchnęłam głęboko, czując, że zaczyna mnie mdlić. Ostatnio często miewałam
takie napady, lecz nie przejmowałam się tym, sądząc, że to wszystko wina zdenerwowania.
- Lilka, wszystko w porządku? -
Louis spojrzał na mnie z niepokojem. - Zbladłaś tak nagle...
Nie odpowiedziałam. Zerwałam
się i pobiegłam do łazienki, na tyle szybko, na ile byłam w stanie. W drzwiach
niemal wpadłam na Rose.
- Matko Bo... Jezu, Lilka! -
krzyknęła, chwytając mnie. - Wyglądasz jak śmierć!
Podprowadziła mnie do toalety,
gdzie uklęknęłam. Zaczęłam wymiotować niemal natychmiast. Odwróciłam się do
przyjaciółki po pięciu minutach.
- Już dobrze - odezwałam się,
usiłując nadać mojemu głosowi normalny ton, choć - tak naprawdę - wcale nie było dobrze.
- No chyba nie - oznajmiła. -
Mała, co ci jest?
- Nie wiem - odparłam.
Prawda była inna. Miałam pewne
podejrzenia, lecz za wszelką cenę starałam się ich nie dopuszczać do siebie. To
nie mogło mieć miejsca. Dziewczyna pomogła mi wstać. Wróciłyśmy do tańczących,
lecz nie poszłyśmy tańczyć. Usiadłyśmy przy stoliku Louisa i Caroline. Oboje
wyglądali na zaniepokojonych.
- Lily - odezwała się Caroline
poważnie. - Louis mi powiedział. Matko, jak ty wyglądasz!
- Nic mi nie jest - skłamałam.
- Jasne, jasne, a my ci
uwierzymy - odezwała się Rose. - Co to w ogóle ma być?
Nie odpowiedziałam, czując, że
oczy robią mi się mokre. Odwróciłam wzrok. Nagle poczułam jak ktoś mnie
obejmuje. Gdy spojrzałam w tamtą stronę, dostrzegłam Louisa stojącego tuż obok.
- Słońce, powiedz, co się
dzieje? - zapytał cicho. - Naprawdę się o ciebie martwimy.
- Ja... ja chyba jestem w... w
ciąży - wyszeptałam z przerażeniem.
Wszyscy troje utkwili we mnie wzrok.
- Co ty powiedziałaś? - zapytała Rose.
Nie zdążyłam jej odpowiedzieć.
- Lily, możemy porozmawiać?
Wzdrygnęłam się na dźwięk głosu
Jordana. Odwróciłam się w jego stronę. Stał z tyłu za mną.
- Oczywiście - odpowiedziałam.
Dostrzegłam jak moi przyjaciele
wymieniają między sobą ukradkowe spojrzenia. Chłopak ujął mnie za rękę.
Dostrzegłam w jego oczach
zdenerwowanie.
- Niedługo wrócę - powiedziałam cicho.
Moi przyjaciele pokiwali
głowami, a my oddaliliśmy się.
Część II
- O co chodzi? - zapytałam po
dłuższej chwili milczenia.
- O nas - odpowiedział poważnie.
- O nas? - zdziwiłam się.
Poczułam jak coś ściska mi się w żołądku.
- Tak, Lily - odrzekł poważnie.
Zatrzymaliśmy się w cieniu
parasola, po czym usiedliśmy na ławce.
- Nie możemy być razem -
oznajmił.
- Co? - zapytałam, zanim
zdążyłam się powstrzymać.
- Nie mogę z tobą być -
powtórzył.
Siedziałam z szeroko otwartymi
ustami, nie będąc w stanie przemówić. Spodziewałam się wszystkiego, ale nie
tego, czego właśnie się dowiedziałam.
- Dlaczego? - zapytałam, gdy w
końcu udało mi się przemówić.
- Nie czuję nic do ciebie -
odpowiedział. - Miałem nadzieję, że mi serce zadrży, ale nie zadrżało.
Poczułam jak blednę.
Siedziałam, patrząc na niego, lecz tak naprawdę go nie widziałam. Jego słowa
mnie przeraziły.
- Więc... - zaczęłam wolno. -
Chcesz mi powiedzieć, że to, co było między nami... Że to nie miało dla ciebie znaczenia? Nie ma dla ciebie znaczenia?
- Tego nie powiedziałem -
zaprotestował.
- Powiedziałeś - odcięłam się.
- Twoja wypowiedź była jednoznaczna.
On nie odpowiedział, co
utwierdziło mnie w tym przekonaniu. Wstałam.
- Skoro tak... - zaczęłam. - To
w takim razie nie mamy o czym rozmawiać.
- Ale... Lily...
- Słucham? - zapytałam.
Nie odpowiedział. Usiadłam.
- Przykro mi. Jest mi strasznie
przykro. Myślałam, że jesteś odpowiedzialny. Że wchodząc w związek... Że
myślałeś o nas poważnie.
- Ale ty pierwsza powiedziałaś
kocham - zauważył. - Ja powiedziałem to później.
- To nie ma znaczenia -
odezwałam się. - Powiedziałeś, a to jednak ma znaczenie. Ogromne znaczenie, bo
mówiąc to, zobowiązałeś się do okazywania mi tego uczucia. Jeżeli nic do mnie
nie czułeś, to dlaczego od razu mi tego nie powiedziałeś?
Znowu nie odpowiedział.
Westchnęłam zirytowana.
- Jesteś mało komunikatywny -
odezwałam się.
- A ty za bardzo surowa -
odpowiedział.
- Ja? To ty mnie w tym momencie
ranisz, a nie ja ciebie - podniosłam się z miejsca. - Żegnaj, Jordan. Tylko nie
myśl, że przyjdę do ciebie w najbliższym czasie. Jeżeli będziesz chciał ze mną
porozmawiać, wiesz, gdzie mnie znaleźć.
Po tych słowach odeszłam,
czując, że znowu robi mi się niedobrze. Zignorowałam to i wróciłam do
przyjaciół. Na mój widok poderwali się.
- Lily! - zawołali
jednocześnie. - Lily, co się stało?
Zamiast odpowiedzieć, opadłam na
krzesło, ukrywając twarz w dłoniach. Po moich policzkach zaczęły staczać się
łzy. Spojrzeli na mnie z przerażeniem.
- Lily, co się dzieje? -
zapytała Rose.
- Jordan... Jordan mnie...
zostawił... - wyszlochałam.
Poczułam jak któreś z nich mnie
przytula. Nawet nie zarejestrowałam kto, nie obchodziło mnie to. Byłam zrozpaczona.
- Co za debil - odezwał się
Louis. - Kretyn, tępy jak obuch od
siekiery.
Zaśmiałam się, lecz nie bardzo
mi to wyszło przez łzy.
- Fajne porównanie - odezwała
się Caroline. - I niestety trafne. Co mu odbiło! Powiedział chociaż, dlaczego odchodzi?
Pokiwałam głową. Kiedy się
uspokoiłam na tyle, że byłam w stanie mówić, opowiedziałam im o rozmowie, którą
przeprowadziliśmy. Dostrzegłam jak Louis zaciska pięści.
- Nie powiedziałaś mu, że jesteś
z nim w ciąży? - zapytała cicho Rose.
- Nie - odparłam. - Nie mogłam.
Nie jest to pewna informacja, a poza tym, na nim nie zrobiłaby ona wrażenia.
- Uważam, że powinien wiedzieć
- powiedział Louis poważnie. - Jeśli tak jest jak podejrzewasz, on będzie ojcem
waszego dziecka, a to się jednak wiąże z odpowiedzialnością.
- Wiem o tym - przyznałam. Masz rację, ale... po tym, co usłyszałam...
nie miałam w sobie dość siły i odwagi, by go poinformować.
Pokiwali głowami ze zrozumieniem.
- Zabiję go - poinformował
Louis. - Ja go zamorduję, nogi mu z dupy powyrywam i za jaja powieszę!
- Taak, myślę, że to będzie
godna i uczciwa śmierć - odezwała się Caroline.
- A nie lepiej mu je przypiec?
Znaczy upiec? No wiecie, żeby poczuł ból. Jak go powiesimy za jaja, nie będzie
takiego efektu - podsunęła Rose.
- Eee nie, najlepiej złamać mu
co nieco - powiedział Louis. - Wtedy będzie cudowny efekt.
- Zostawcie - poprosiłam. - To niczego nie zmieni.
- Zostawić? Mamy to zostawić? -
Caroline była niemal sina na twarzy z wściekłości. - Zostawił cię! Na dodatek
najprawdopodobniej zostawił cię z waszym dzieckiem, a ty mówisz, że mamy to
zostawić?
- Caro, proszę - powtórzyłam. -
To niczego nie zmieni. Nie sprawi, że on wróci albo coś z tych rzeczy.
- Słuchaj, kochana, jeżeli ktoś
jest debilem, to debilem pozostanie i na to nie poradzisz - oznajmiła Rosalie.
Z tym trudno było się nie
zgodzić. Westchnęłam ciężko, czując w sercu ogromną pustkę. Chłopak, którego
kochałam, któremu powierzyłam własne życie, któremu się oddałam mnie zostawił,
a ja musiałam żyć dalej. Musiałam, bo nie miałam innego wyboru.
- Przepraszam was - odezwałam
się w końcu po kilku minutach. - Ja chyba wrócę do domu. Nie mogę tu zostać.
- Odprowadzimy cię -
zasugerowała Rose.
- Nie, wrócę sama - odparłam. -
Poradzę sobie.
- A jak coś ci się stanie? -
zapytał Louis. - Myślę, że Rose ma rację.
- Nie martwcie się -
uśmiechnęłam się lekko, chcąc ich uspokoić. - Wszystko będzie dobrze.
- W porządku - Caroline
podeszła i położyła mi dłoń na ramieniu. - Ale gdyby coś się działo, to
pamiętaj, że jesteśmy z tobą i dla ciebie o każdej porze.
- Dziękuję.
Kiedy po jakimś czasie dotarłam
do domu, otworzyłam drzwi i wszedłszy do środka, osunęłam się po ścianie na
ziemię, czując jak się rozpadam. Po policzkach zaczęły spływać kolejne krople
łez, a ja nawet nie miałam siły się powstrzymywać. Było mi wszystko jedno.
Część III
Siedziałem przy niej, trzymając
ją za rękę. Aparatura podtrzymująca pracę serca pikała cicho, a ja wpatrywałem
się w jej twarz, na której nie było widać żadnych emocji. Wciąż słyszałem w
uszach przerażony głos Caroline: "Louis, Lily leży nieprzytomna.
Przyjedź". Przyjechaliśmy z Rosalie jak najszybciej mogliśmy. Znaleźliśmy
ją, tak jak mówiła, nieprzytomną, z opakowaniem po jakichś silnych lekach w
zaciśniętej dłoni. W drugiej natomiast ściskała kartkę zapisaną drobnym
druczkiem, którą przyniósł nam lekarz, gdy czekaliśmy w poczekalni. Wiedziałem,
że puszczenie jej samej do domu nie było dobrym pomysłem. Nie sądziłem jednak,
że tak źle to się skończy. Czułem rozpacz i pustkę, bo najprawdopodobniej
traciłem przyjaciółkę. Nagle drzwi otworzyły się.
- Louis, chodź - usłyszałem
czyjś głos.
Gdy spojrzałem w tamtą stronę,
dostrzegłem moją mamę, patrzącą na mnie z troską.
- Nie możesz tak ciągle
siedzieć - powiedziała. - W ten sposób jej nie pomożesz.
- Chcę przy niej być -
odparłem. - Chcę, żeby czuła czyjąś obecność.
- Chodź, odpoczniesz, a w tym
czasie posiedzi z nią któraś z dziewczyn - nalegała.
W końcu pozwoliłem się od niej
zabrać, lecz robiłem to tylko ze względu na mamę, która naprawdę się o mnie
martwiła. Ledwo weszliśmy, podeszła do nas Caroline, równie blada jak ja.
- Co z nią?
- Nadal bez zmian - odparłem. -
Rozmawiałaś z lekarzem, mówił coś?
- Powiedział, że te środki
bardzo jej zaszkodziły i że może minąć dużo czasu, zanim się wybudzi. A nawet
jeżeli tak będzie, może nie być w pełni sprawna. Rozumiesz?
Pokiwałem głową, jednocześnie
nie mogąc sobie wyobrazić niepełnosprawnej Lily.
- I oto, do czego doprowadził
nasz niewinny Jordanek - powiedziałem z ironią.
- Przestań - Caroline rzuciła
mi spojrzenie pełne przerażenia
i rozpaczy. - Jak go spotkam...
Nie musiała kończyć.
- Zobaczcie, kto tam stoi? -
zapytała nagle moja
mama.
Oboje spojrzeliśmy w kierunku,
w którym wskazywała. We mnie aż się zagotowało.
- Co on tu robi? - zapytała Caroline.
- Stoi - odparłem z przekąsem.
Caroline podbiegła do chłopaka.
Sam chciałem za nią iść, lecz delikatny dotyk ręki mojej mamy na ramieniu
sprawił, że zostałem w miejscu. Mimo wszystko słyszałem ich doskonale.
- Jordan, co ty tu robisz? -
głos Caroline był zimny jak stal. - Czy ty naprawdę uważasz, że przychodząc tu
jej pomożesz? Sądzisz, że ona chciałaby, żebyś tu był po tym, co jej zrobiłeś?
- Ja... - zaczął.
- No, co? Nie powinno cię tu w
ogóle być! Ona umiera,
rozumiesz? Umiera!
Ostatnie słowo wypowiedziała z
mocą.
- Mamo, poczekaj - odezwałem
się w końcu.
- Ale... - zaczęła z przerażeniem.
Nie zareagowałem. Podszedłem do nich.
- Możemy porozmawiać?
- Nie, Lou, zostaw to mnie -
odezwała się Caroline. - Ty
wracaj do Lily.
Pokiwałem głową i oddaliłem się.
Część IV
Zamrugałam powiekami, usiłując
otworzyć oczy. Nic z tego, nie chciały się unieść ani odrobinę.
- Lily, proszę...
Słyszałam czyjś głos, lecz nie
wiedziałam, kto i co do mnie mówi.
- Lily, proszę... Błagam, wróć
do nas. On nie zasłużył na... On nie zasłużył na ciebie. Naprawdę. Proszę,
walcz. Przecież masz siłę.
Po raz kolejny zamrugałam powiekami.
* * *
- Jak mogłeś to zrobić! -
krzyczałem na chłopaka stojącego przede mną. - Wiesz, co narobiłeś? Ona może
umrzeć! Z twojego
powodu!
Staliśmy na dworze, niedaleko
budynku szpitala. Nie panowałem nad złością, która mną zawładnęła. Lily
walczyła o życie, a on... A jego to nie obchodziło.
- Nie chciałem, żeby tak wyszło
- Jordan spojrzał na mnie. - Nie wiedziałem, że...
- Czego nie wiedziałeś? Pytam
się, czego! Tego, że Lily cię kocha? Że jest w stanie... Że była w stanie
poświęcić dla ciebie
wszystko? W takim razie marny z ciebie obserwator.
Po tych słowach odwróciłem się.
Byłem wściekły. Jak cholera wściekły. Znałem Lily krótko, lecz na tyle, by
stwierdzić, że nie zasłużyła na takie potraktowanie. On nie miał prawa jej tak
skrzywdzić, a mimo to dokonał tego przestępstwa. Tak, to było przestępstwo.
- Przepraszam - usłyszałem.
Nawet się nie odwróciłem.
Przepraszam to zdecydowanie za
mało. Tu było trzeba czegoś więcej. Ale czy kiedyś będzie to "coś
więcej"? Tego nie wiedział nikt. Wszystko było zależne od tego, czy Lily
przeżyje. A ona wciąż walczyła. Walczyła uparcie i wytrwale. Walczyła, bo miała
w sobie siłę, o jaką bym jej nie podejrzewał.
- Louis, ja naprawdę
przepraszam - usłyszałem znowu.
Tym razem odwróciłem się w jego
stronę i dostrzegłem, że za mną idzie. Zatrzymałem się, czekając, aż mnie dogoni.
- Wiesz co? - zapytałem. -
Myślę, że jest jeszcze jedna rzecz, o której nie wiesz, a o której dowiedzieć
się powinieneś. Lily jest w ciąży.
- Co? - zapytał, otwierając szeroko oczy.
- To - odpowiedziałem, nie
umiejąc się powstrzymać. - Także sam widzisz, do czego doprowadziłeś.
- Ale... w takim razie dlaczego... dlaczego mi nie...
- Dlaczego ci nie powiedziała?
Jesteś naprawdę głupi, skoro tego nie wiesz. Jak miała ci to powiedzieć, skoro
ty powiedziałeś jej, że nie chcesz z nią być i że jej nie kochasz? Jak miała ci
to powiedzieć? Zastanów się trochę, zanim zadasz takie pytanie!
Znowu poczułem ogarniającą mnie
złość. To wszystko miało wyglądać zupełnie inaczej. Oni oboje mieli być
szczęśliwi, w przyszłości mieli wziąć ślub i mieli mieć dzieci. No właśnie.
Dzieci. Westchnąłem z irytacją.
- Wiesz co? Nie pokazuj mi się lepiej
na oczy, bo zrobię ci krzywdę, a tego bym nie chciał, mimo wszystko.
Chłopak odwrócił się.
- Może faktycznie będzie
lepiej, jak zejdę tobie z oczu - stwierdził.
- Też tak twierdzę - odezwałem
się.
- Zanim jednak sobie pójdę... -
zaczął niepewnie. - Mogę mieć do ciebie prośbę?
- Jak musisz...
- Jeżeli Lily się obudzi... -
zaczął. - Daj mi znać.
Pokiwałem tylko głową. Nie
chciałem się odzywać, by nie powiedzieć czegoś za dużo.
- Dziękuję - rzekł, spoglądając na mnie.
Zanim zdążyłem powiedzieć
cokolwiek, rozległ się dzwonek mojego
telefonu.
- Tak? - zapytałem.
- Lou, wracaj do szpitala!
Szybko! - w głosie Caroline słyszałem błaganie.
- Zaraz będę - odparłem i
rozłączyłem się.
Czyżby coś się stało? Czyżby
Lily przestała walczyć?
Część V
- Jesteś! - Caroline podbiegła
do mnie, ledwo mnie zobaczyła.
- Lou, och, Lou!
- Co się stało? - zapytałem,
czując ogarniającą mnie panikę.
- Lily... Ona... przestała
walczyć... - wyszeptała.
- Co? Jak to? Gdzie ona jest?
- Reanimują ją - odpowiedziała.
Poczułem jak nogi się pode mną
uginają. Osunąłem się po ścianie.
- Nie... - wyszeptałem.
Caroline nie powiedziała nic.
Oboje wpatrywaliśmy się w siebie w milczeniu, a jedyne, o czym myśleliśmy, to o
tym, by Lily przeżyła. By podjęła walkę.
- A co, jeżeli ona... - zapytałem.
- Nawet tak nie mów! - zawołała
Caroline, na jej twarzy pojawiło się przerażenie. - Ona musi, musi przeżyć!
Nie odpowiedziałem. Nagle drzwi
poczekalni otworzyły się i stanął w nich lekarz. Poderwałem się natychmiast.
Oboje z Caroline stanęliśmy obok siebie, wbijając w niego spojrzenia.
- Co z nią? - zapytaliśmy
jednocześnie.
- Podjęła walkę - odparł. -
Lecz mimo wszystko jej stan jest bardzo ciężki.
Pokiwaliśmy głowami,
dostrzegłem, że Caroline blednie jeszcze bardziej. Położyłem jej dłoń na ramieniu.
- Możemy ją zobaczyć? - zapytała cicho Caroline.
- Tak, ale nie na długo i po
kolei. Nie możecie jej przemęczać.
Znowu skinęliśmy głowami.
- Idź pierwszy - odezwała się
Caroline. - Ja przyjdę za jakieś dziesięć minut.
Pokiwałem głową i bardzo
ostrożnie wsunąłem się do sali. Leżała, podpięta pod aparaturę podtrzymującą
życie. Przysiadłem na krześle stojącym przy łóżku. Chciałem ująć jej rękę, lecz
nie wiedziałem, czy mi wolno. Siedziałem więc tylko, wpatrując się w jej twarz.
- Lily, walcz, proszę cię.
Walcz - błagałem. - Przecież masz siłę i potrafisz.
Wpatrywałem się w nią
błagalnie, wręcz z rozpaczą. Niczego tak nie pragnąłem, jak tego, żeby
przeżyła. Mijały minuty, a ja wciąż siedziałem, czekając na jakiś cud. Nagle
usłyszałem uchylające się drzwi, co wyrwało mnie z odrętwienia.
- Lou, mogę? - zapytała Caroline.
Poderwałem się.
- Jasne - odpowiedziałem. -
Wchodź.
Minęliśmy się w drzwiach.
Poklepałem ją po ramieniu, chcąc dodać jej otuchy. Uśmiechnęła się blado.
- Będzie dobrze - powiedziała.
Odpowiedziałem jej uśmiechem,
po czym zostawiłem ją samą. Nie mogłem się jednak skoncentrować na niczym
konkretnym, bo myślami byłem nadal z Lily. W końcu poszedłem do automatu, gdzie
kupiłem sobie kawę. Jedyny płyn, który był mi w stanie dać odrobinę energii.
Modliłem się, by przeżyła. Tylko tyle mi pozostało. Modlić się i wierzyć, że
tak właśnie będzie.
Część VI
- Lily... Lily, tak strasznie
cię przepraszam... Gdybym wiedział, nigdy bym nie doprowadził do tego. Proszę, wybacz mi.
Słyszałam jego głos. Słyszałam,
lecz nie miałam siły otworzyć oczu. Tak właściwie, o co mu chodzi? Gdzie ja w
ogóle jestem?
- Lily, walcz. Przecież masz
siłę. Naprawdę przepraszam. Proszę, wybacz mi.
Poczułam jak dotyka mojego
brzucha. Po co on to robi? Usiłowałam się podnieść, lecz moja głowa była ciężka
niczym ołów.
- Gdybyś mi powiedziała, że
jesteś w ciąży... Zanim ci powiedziałem, że z tobą zrywam... Och, Lily, tak
strasznie mi przykro. Naprawdę czuję się winny.
Co on mówi? Jemu się w głowie
poprzestawiało? Zrywa? To on ze mną zerwał? Co się stało? Nic z tego
wszystkiego nie rozumiałam, czułam totalną pustkę. Miałam dziurę w pamięci.
- Błagam, jeżeli mnie słyszysz,
powiedz coś. Powiedz słowo. Albo chociaż ściśnij moją rękę.
Nie miałam siły spełnić jego
prośby. Usiłowałam się skoncentrować na tym, co do mnie mówił, lecz nie było to
wcale proste. Poczułam jak gładzi mnie po ręce.
- Skarbie, słońce, proszę,
wróć. Zacznijmy wszystko od nowa. Proszę... Będę dobrym ojcem, postaram się być
dobrym ojcem, tylko wróć do mnie.
Wciąż milczałam, nie będąc w
stanie odezwać się choćby słowem. Nagle poczułam, że powraca mi pamięć.
Ostatnie wydarzenia uderzyły we mnie z podwójną siłą. Nie... Z trudem otworzyłam oczy.
- Wyjdź... - wyszeptałam, ledwo
siebie rozpoznając.
- Lily! - poderwał się. - Ty żyjesz!
- Wyjdź - powtórzyłam jeszcze ciszej.
- Ale... Lily...
Zebrałam w sobie całą energię
jaką posiadałam. Nie chciałam się z nim kłócić, nie miałam na to najmniejszej
ochoty, lecz on sam nie pozostawiał mi wyboru.
- Posłuchaj... - odezwałam się bardzo cicho.
Pochylił się w moją stronę,
najwyraźniej po to, żeby lepiej mnie słyszeć.
- Jordan, co ty sobie
wyobrażasz? Że wrócę do ciebie? Że będzie wszystko jak dawniej? Ja nawet nie
wiem, czy przeżyję, a ty mnie prosisz, żeby zacząć wszystko od nowa?
- Lily, proszę, ja naprawdę nie
wiedziałem...
- Czego nie wiedziałeś? Tego,
że cię kocham? Że jestem... byłam w stanie zrobić dla ciebie wszystko? Jordan,
czy ty naprawdę uważasz, że jestem dziewczyną, którą można rzucić jak się
znudzi? Jeżeli od początku traktowałeś mnie jako zabawkę albo swoją własność,
to trzeba było się w związek nie angażować.
- Kochałem cię. Naprawdę cię
kochałem - odezwał się.
- Tak? A niby na jakiej
podstawie mam w to uwierzyć? - mój głos nieznacznie się podniósł, lecz nadal
mówiłam bardzo cicho. - Teraz mam ci uwierzyć? Mam uwierzyć w twoje słowa po
tym, jak powiedziałeś mi, że miałeś nadzieję, że ci serce zadrży, ale nie
zadrżało? Tak, Jordan, pamiętam, co powiedziałeś i sądzę, że jeszcze długo we
mnie to będzie siedziało.
Zamilkłam na chwilę, by zebrać
się w sobie po raz kolejny.
- Zdecyduj się, czy mnie
kochałeś, czy nie kochałeś. Osobiście twierdzę, że musiałeś coś do mnie czuć,
choćby dlatego, że uważam, iż nie da się przez cały czas udawać, że się kogoś
kocha i że się za kimś tęskni. A już na pewno nie można... - zawahałam się. -
Nie, właściwie, można. Niestety, seks można uprawiać bez miłości. Jakie to
przykre i bolesne. Szkoda tylko, że nasze dziecko ma na tym ucierpieć.
Właściwie nie musi. Wychowam je sama. Bez twojej pomocy. No co się tak na mnie
patrzysz? Nie ogłuchłeś, nie martw się. Nie jest jeszcze z tobą aż tak źle.
Jeżeli przeżyję, wychowam je
sama, a tobie nic do tego.
Po tych słowach odetchnęłam
głęboko, czując, że oczy mi się zamykają oraz że tracę kontakt z
rzeczywistością.
- Wyjdź... - powtórzyłam słabo,
a potem była już tylko ciemność.
Część VII
- Mogę wejść do Lily? -
zapytałem, patrząc na pielęgniarkę.
- Nie możesz. Ona ma już gościa
- zaprotestowała, spoglądając
na mnie z ukosa.
- Gościa? Jak to? Kto tam
wszedł?
- Jakiś chłopak. Twierdził, że
musi koniecznie ją zobaczyć.
Poczułem wzbierającą złość.
Czyżby Jordan przyszedł do Lily?
- Muszę tam wejść --
powiedziałem stanowczo. - On nie miał prawa tu przychodzić.
- Dlaczego? - zdziwiła się.
- Nieważne. To nieważne. Proszę
mnie wpuścić. Błagam.
W końcu odpuściła, a ja niemal
wbiegłem do sali, w której leżała przyjaciółka. Jordan stał przy drzwiach i
przypatrywał się jej bezradnie. Ręce miała opuszczone po bokach, oczy
zamknięte, na twarzy grymas ogromnego wysiłku. Czyżby otworzyła oczy?
- Co ty tu robisz! - warknąłem,
czując, że jeżeli ktoś mnie nie powstrzyma, to zrobię mu krzywdę, nie mając
przy tym żadnych skrupułów.
- Ja nie... - zaczął.
- Ty nie co? - zapytałem. -
Zapomniałeś, co Ci powiedziałem? Że masz tu nie przychodzić. Widzisz w jakim
jest stanie? Nie trzeba, żebyś jej go pogarszał, naprawdę.
- Kiedy ja musiałem ją
zobaczyć. Nie mogę sobie darować tego, że przeze mnie...
- Tak, przez ciebie - wpadłem
mu w słowo. - Właśnie przez ciebie tu leży. Dobrze, że zdajesz sobie z tego
sprawę. To nie zmienia faktu, że jest już za późno. Czasu nie cofniesz. Tylko
ostrzegam. Jeżeli ona nie przeżyje, ty też nie dożyjesz dnia następnego. Nie
daruję ci tego. Wiesz? Sądziłem, że jesteś odpowiedzialny i że jej nie zranisz.
Jednak się myliłem. Twoja postawa oraz twoje zachowanie są karygodne.
Usiłowałem z tobą rozmawiać, prosiłem cię przecież, żebyś jej nie zranił, a ty
- jak zwykle zresztą - musiałeś zrobić po swojemu. Nic nowego.
Westchnąłem z irytacją, po czym
kontynuowałem dalej.
- Szkoda tylko, że w tym
momencie Lily na tym cierpi. Cierpi, bo leży tu, niewinna i krucha. A leży tu
tylko dlatego, że ty podjąłeś niemądrą decyzję, która doprowadziła, że Lily
jest obecnie w takim stanie, a nie w innym. Mieliście być szczęśliwi, mieliście
mieć razem dzieci, mieliście założyć rodzinę... Mieliście być parą przykładną,
a ty to spieprzyłeś i nawet ci nie
jest przykro z tego powodu.
- A co ty wiesz? - zapytał,
kiedy przestałem mówić. - Skąd wiesz, co ja czuję? Nie wiesz, co czuję. Nie
wiesz, bo nie siedzisz w mojej głowie, więc z łaski swojej, nie wypowiadaj się
w tej kwestii. Dobrze ci radzę.
- Grozisz mi? - zapytałem. -
Jeżeli tak, to wybacz, że cię z błędu wyprowadzę, ale źle trafiłeś, bo ja nie
należę do ludzi, którzy dają się zastraszyć. Przykro mi. A teraz grzecznie
proszę, wyjdź i więcej tu nie przychodź.
Nawet się nie ruszył. Czy on
naprawdę chciał, żebym zrobił mu krzywdę? W tym momencie drzwi otworzyły się i
stanął w nich lekarz.
- Pana proszę o opuszczenie
sali - oznajmił, patrząc na Jordana. -
Pacjentka potrzebuje odpoczynku.
Jordan nic nie odpowiedział,
tylko bez słowa opuścił salę.
- Czy ja mogę... mogę przy niej
zostać? - zapytałem.
- Tak, możesz - odpowiedział. -
Dziewczyna potrzebuje obecności osób ważnych w jej życiu. Jest szansa, że wyjdzie z tego, lecz potrzeba czasu.
- A dziecko? - zapytałem.
- Dziecku nic na szczęście się
nie stało, rozwija się prawidłowo. Trzeba mieć nadzieję, że wszystko będzie dobrze.
- A co z powikłaniami w mózgu?
- spytałem. - Przecież sam pan powiedział, że Lily zażyła bardzo dużą ilość
leków.
- To prawda - potwierdził. -
Musimy jednak być w dobrej myśli. Nic innego nam nie pozostało.
Lekarze... Westchnąłem z
irytacją. Tylko potrafią powiedzieć: "Trzeba być w dobrej myśli",
"Proszę wierzyć, że będzie dobrze" albo "Zrobiliśmy wszystko, co
w naszej mocy". Czy oni kiedykolwiek nauczą się wyrażać bardziej kreatywnie?
- Ale nie może pan ich
wykluczyć, prawda? - zapytałem.
- Niczego nie można wykluczyć.
Wszystko jest możliwe w takich przypadkach jak przypadek twojej przyjaciółki.
Trzeba być przygotowanym na
najgorsze.
- Wcale mnie pan nie pocieszył
- oznajmiłem bez ogródek. - Ale dziękuję, że pan próbował.
On tylko uśmiechnął się.
- Starałem się - rzekł. - Taka
jest moja praca. Nie tylko zajmuję się leczeniem, ale także wspieraniem
bliskich moich pacjentów.
Podszedł do Lily, przyjrzał się
jej uważnie.
- Walcz - powiedział. - Masz
dla kogo. Twoi przyjaciele za tobą tęsknią. Walcz.
Gdy wyszedł, westchnąłem,
patrząc za nim. Tak strasznie chciałem wierzyć, że Lily do nas wróci. Chciałem
uwierzyć w słowa tego lekarza, ale czy potrafiłem?
- Lily, Lily, proszę, otwórz
oczy - ująłem jej rękę. -- Liluś, proszę cię. Strasznie za tobą tęsknimy. Ty
musisz do nas wrócić. Musisz żyć.
Zacisnąłem powieki. Po raz
pierwszy chciało mi się płakać. Po raz pierwszy czułem się tak bezradny i
zagubiony. Siedziałem przy łóżku mojej przyjaciółki i nie mogłem nic zrobić,
żeby jej pomóc. Mało tego. Czułem, że z każdym dniem przywiązuję się do niej
coraz bardziej, że staje mi się coraz bliższa i nic nie mogłem na to poradzić.
Nie miałem zamiaru walczyć z tym uczuciem, bo i tak prędzej czy później ono
wzięłoby nade mną przewagę. Ukryłem twarz w dłoniach. Nagle usłyszałem cichy
jęk. Podniosłem wzrok.
- Lily?
Część VIII
Słyszałam jego głos. Siedział i
trzymał mnie za rękę. Kochany Louis, zawsze niezastąpiony. Z trudem otworzyłam oczy.
- Lou... - wyszeptałam.
- Lily... - odpowiedział równie
cicho. - Jak się czujesz?
- A jak myślisz? - zapytałam. -
Jakby mnie przejechał walec.
- Jakoś się nie dziwię -
stwierdził. - Wszyscy strasznie się o ciebie martwimy.
Nie odpowiedziałam. Było mi
naprawdę źle, nie miałam siły na rozmowę.
- Lou, co się... stało? -
zapytałam w końcu. - Czy Jordan... On tu był, prawda?
Skinął głową.
- Tak, Lily, był -
odpowiedział. - Rozmawiał z tobą. Nie wiem, co ci powiedział, ale...
- Ja... - zawahałam się. -
Wiem, że był... Nawet wiem, że z nim rozmawiałam, ale... ale nie pamiętam, co
mu powiedziałam... Lou, mam taką pustkę w głowie i czuję się taka zagubiona...
- Spokojnie - odezwał się. -
Wszystko się ułoży. Teraz musisz odpoczywać.
Przymknęłam oczy. Poczułam jak
obraz mi się zamazuje.
- Lily? - usłyszałam.
- Lou... Lou... - z trudem
otworzyłam je po raz
kolejny.
- Proszę, nie zasypiaj -
poprosił. - Nie odchodź. Proszę.
Nie chciałam odchodzić. Tak
bardzo nie chciałam po raz kolejny zasypiać. Chciałam zostać przy nim.
Dostrzegłam jak drzwi się otwierają i wchodzi jakiś młody lekarz.
- Lily, słyszysz mnie? -
zapytał.
Ledwo zauważalnie pokiwałam
głową.
- Dziewczyna jest bardzo
osłabiona. Potrzebuje czasu. Jeżeli zaśnie, pozwól jej na to.
- Ale... jeżeli ona...
- Złapała z nami kontakt. Po
prostu teraz trzeba przy niej być.
Po kilku minutach usłyszałam
jak wychodzi. Zaczęłam odpływać.
- Co mogę zrobić? Lily,
słoneczko, jak mogę ci pomóc?
Z trudem skoncentrowałam się na
wypowiedzeniu trzech słów. Zebrałam w sobie wszystkie siły.
- Po prostu bądź.
Rozchyliłam powieki akurat, by dostrzec jak patrzy mi prosto w
oczy.
- Zawsze - odszepnął, a ja -
uspokojona jego zapewnieniem - odpłynęłam.
Subskrybuj:
Posty (Atom)